Czytasz =>Komentujesz

Obserwatorzy

niedziela, 30 czerwca 2013

Mój pierwszy imagin Dla Klaudii Zdunek :D



Z Lou znaliśmy się od czasów podstawówki. Zawsze byliśmy razem. Nawet rodzice śmiali się, że będą tańczyli na naszym ślubie. Kiedy on poszedł do X-factora, nie zapomniał o mnie. W miarę możliwości się kontaktowaliśmy, a jak był w Doncaster zawsze się spotykaliśmy.
Po jakimś czasie coraz rzadziej do mnie dzwonił, pisał. Rozumiałam to. Był zapracowany, miał wywiady, koncerty, ale nie powiem, bolało mnie to. 
Jakoś rok po naszej ostatniej rozmowie poszłam sobie ot tak na spacer. Szłam naszą ulubioną dróżką. Wiodła przez las, następnie, pole kukurydzy, pole pszenicy, aż w końcu wchodziło się na górkę, gdzie rósł potężny dąb. Lubiłam tam przesiadywać. Nie wiem czemu, ale akurat tu zawsze się uspokajałam. Z pagórka był widok na cmentarz, na którym leżała moja babcia. Coś mnie tam ciągnęło. Nie powiem Wam co, bo sama nie wiem, ale wszystkie komórki mojego ciała pragnęły tamtego miejsca. Kupiłam znicze i automatycznie poszłam  do babci.
- Cześć babciu. - wyszeptałam, patrząc na jej uśmiechniętą postań na zdjęciu. - Tak strasznie za Tobą tęsknię. Zawsze mi pomagałaś, a teraz jest tu tak strasznie tu pusto. Mimo, że mam rodziców, przyjaciół to brakuje mi Ciebie...
http://25.media.tumblr.com/tumblr_mcha6wdjXG1rxa1cdo1_500.jpg- I Louis'a - usłyszałam jej głos. Nie to nie możliwe. Oglądałam się na wszystkie możliwe strony i nikogo nie widziałam.
- Tak, masz rację. Jego też mi brakuje - cały czas szeptałam - On był, jest i będzie częścią mojego życia, częścią mnie. - Po moich policzkach poleciały łzy - pomóż mi...- wychlipałam. - Chcę go z powrotem odzyskać... - Podniosłam swój wzrok ze zdjęcia kobiety i popatrzyłam na wielką brzozę, która rosła kilkanaście metrów od głównej drogi cmentarza. Stała tam moja babcia. Coś mówiła, szeptała, pokazywała. Zdołałam tylko odczytać z jej ust I love you. Pobiegłam w stronę ścieżki. Gdy już na niej stałam usłyszałam dobrze znany mi głos.
- Księżniczko!!!- Tylko ON tak do mnie mówił.  Odwróciłam się, a on stał z tym swoim pięknym uśmiechem, który gościł na jego ustach gdy się ze mną spotykał, oparty o sosnę. Szybko pobiegłam w jego stronę i rzuciłam mu się w ramiona, a ten mną zakręcił.
- Tęskniłam debilu - powiedziałam wtulona w jego szyję.
- Ja za Tobą też malutka... Ależ ty lekka. - pokiwał z dezaprobatą głową. Niósł mnie tak, aż pod dąb. Kiedy mnie tylko postawił dałam mu w twarz, aż się odwrócił. Skąd ja mam taką siłę - pomyślałam, ale po chwili usłyszałam dobrze znany mi chichot. Miałam małą pomoc. - Za co?!
- Za to, że się nie odzywałeś rok. Rozumiem wszystko, ale to bolało... - popatrzył na mnie tymi swoimi niebieskimi tęczówkami i po prostu pocałował. Lekko oszołomiona oddałam pocałunek.
- Chcesz wiedzieć Klaudyś dlaczego nie dzwoniłem lub pisałem? - pokiwałam głową - Bo było mi trudno Cię potem zostawić! Kocham cię. Możesz się nawet zapytać chłopaków jaki struty, chodziłem po wyjeździe stąd lub chociaż po rozmowie z Tobą... - chciał jeszcze coś powiedzieć, ale zamknęłam mu usta pocałunkiem.
- Też cię kocham Lou. - uśmiechnął się i znów zaczął mną kręcić, krzycząc jak bardzo mnie kocha.


*-------*

Jakieś pół roku później moje słońce, zaprosiło mnie na kolację. Ubrałam się w czerwoną, koronkową sukienkę do kolan, czerwone szpilki (a propo szpilek i tak byłam od niego niższa -,-), a włosy związałam w wysokiego kucyka, którego i tak miałam do połowy pleców.
O 20.00 przyjechał po mnie wystrojony w piękny garnitur.
- Witam księżniczko - ukłonił się nisko i pocałował  mnie w rękę.
- Witaj książę. - lekko dygnęłam. Podprowadził mnie do samochodu i otworzył drzwi. Kiedy sam wsiadł zapytałam się go gdzie jedziemy, a on mi odpowiedział, że to niespodzianka.
Znając go i tak, i tak by mi nic nie powiedział, więc nie pytałam. Zamiast tego oddałam się w wir przemyśleń...
Nie mogłam uwierzyć, że już pół roku jesteśmy razem. Directionerki mnie tolerowały, a nawet lubiły. Nie było jakoś tak wiele hejtów na nasz związek. Ale wiecie jak to jest. Zawsze ktoś się pojawi, komu by coś nie pasowało.
- Jesteśmy. - wyrwał mnie z zamyślenia głos Lou. Zanim zdążyłam zareagować, już był koło mnie i zawiązał szybko oczy.
- Ej!! Rozwiąż. -tupałam jak małe dziecko.
- Zaraz... - po jego głosie można było wywnioskować, że jest rozbawiony. Wziął mnie na ręce i gdzieś niósł. Otworzył drzwi(to chyba były one) i wreszcie mnie postawił.

Odwiązał oczy, ale nadal trzymał bandankę przy moich oczach. - NIESPODZIANKA!! - wykrzyczał. Rozejrzałam się. Byliśmy w jakimś salonie, był całkowicie urządzony, a na jego środku stał przepięknie ustrojony stolik.
- Czy-Czyj to dom?- zapytałam
- Specjalnie kupiłem w Londynie, taki domek dla Nas... czyli Nasz. - wyszczerzył się, a ja popatrzyłam się na niego jak na debila.
- Jak to??
- A tak... - uklęknął przede mną i patrząc w moje oczy otworzył piękne pudełeczko. - Klaudio Zdunek, kocham Cię jak wariat. Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną.  - nic nie powiedziała, tylko się na niego rzuciłam... Piękna rocznica... prawda??

*----------------*

Ustaliliśmy datę ślubu na za 2 miesiące. A dlaczego tak szybko?  Bo Za 3 miesiące chłopcy wyjeżdżają w trasę. Ale do rzeczy... Nie będzie to jakiś huczny ślub. Będą tylko najbliższe nam osoby.
Oczywiście o tej porze prace szły pełną parą, a właściwie to dziś, było najwięcej roboty z powodu tego, że to już dziś - nasz ślub.
Siostry Louis'a i moje kuzynki sprawnie pracowały nad moją fryzurą i strojem, aż w końcu wyszło takie jakieś "cuś". No tak! Głupia ja! W ogóle się nie opisałam.
Szybko to nadrobię. Mam ciemne brązowe włosy i czekoladowe oczy.  Nie jestem specjalnie wysoka, ale za to bardzo szczupła.  To tak na szybko :P
 O 13,30 mieliśmy ceremonię.  Nie mogłam sobie nawet chwilę posiedzieć, bo już o 13 mnie wypędziły do samochodu.
Stanęłam z Moim tatą na końcu kościoła.
- Mówiłem ci, że będę na Waszym ślubie tańczył. - zaśmiał się
- Tak mówiłeś. I przyznaję, miałeś nosa.  -Nie zdążył odpowiedzieć, bo zaczęły brzmieć pierwsze takty Marsza Weselnego. Wreszcie podeszłam do Lou. Przyznam się, że w moim brzuchu to chyba odgrywała III - wojna światowa.
- Nie zrań jej. - szepnął mój tata, kiedy podawał mu rękę swojej jedynej córki.
- Nie zamierzam. - Odwróciliśmy się do księdza. Zaczął ceremonię. Kiedy mówił kazanie wszyscy się wzruszyli. Opowiadał o tym jak małżeństwo może zmienić życie, na gorsze, lub lepsze. Mówił także o tym, że nie zależnie od tego, gdzie będziemy, ta druga połówka zawsze będzie nas kochała.

Starajcie się gorliwie o większe dary Boże; 
ja wskażę wam drogę jeszcze doskonalszą.
Gdybym mówił językami ludzi i aniołów,
a miłości bym nie miał,
stałbym się miedzią dźwięczącą
lub cymbałem brzmiącym.
Gdybym posiadał dar przemawiania z natchnienia Bożego
i znał wszystkie tajemnice,
i posiadł wszelką wiedzę,
i wiarę miał taką, żebym mógł góry przenosić,
a miłości bym nie miał,
niczym jestem.
Gdybym cały swój majątek rozdał na żywienie ubogich
i własne ciało wydał na spalenie,
a miłości bym nie miał,
nic mi nie pomoże.
Miłość jest cierpliwa,
uprzejma jest.
Miłość nie zazdrości, nie przechwala się,
nie unosi się pychą,
nie zachowuje się nietaktownie,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego,
nie cieszy się z nieprawości, lecz raduje się z triumfu prawdy.
Miłość wszystko znosi,
każdemu wierzy,
każdemu ufa,
wszystko przetrzyma.
Miłość nigdy nie ustaje,
chociaż dar przemawiania z natchnienia Bożego zaniknie,
chociaż dar modlenia się w obcych językach przeminie,
chociaż wiedzy zabraknie.
Niedoskonała jest nasza wiedza,
niedoskonałe nasze przemawianie z natchnienia Bożego.
Gdy przyjdzie życie doskonałe,
niedoskonałe zniknie.
Gdy byłem dzieckiem,
mówiłem jak dziecko,
myślałem jak dziecko,
rozumowałem jak dziecko.
Gdy stałem się dojrzałym człowiekiem,
pozbyłem się cech dziecinnych.
Teraz widzimy niejasno jak w zwierciadle,
potem zobaczymy bezpośrednio – twarzą w twarz.
Teraz poznaję częściowo,
potem poznam [całkowicie],
tak jak sam jestem poznany.
Teraz ważne są trzy rzeczy:
wiara,
nadzieja,
miłość.
A z nich największa jest miłość. - Hymn o Miłości
przeczytała Lottie.  A po tym przyszedł czas na przysięgę.
- Ja Louis biorę sobie Ciebie Klaudio za żonę i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci.  Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci. 
- Ja Klaudia biorę sobie Ciebie Louis'ie za męża i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci. 
-Klaudio przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.
-Louis'ie przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. - Wymieniliśmy się obrączkami.
- A teraz możesz pocałować pannę młodą - Louis z chochlikami w oczach przybliżył się do mnie i pocałował. 
Następnie pojechaliśmy na salę balową. Tam również odebraliśmy prezenty, które nasi świadkowie - Daniell i Harry,  poukładali w bagażnikach białych samochodów. 
Po oczepinach poszliśmy do pokoju, który był wynajęty specjalnie dla Nas. Z okna był przepiękny widok na Londyn. 
- I co ciekawego powie moja piękna żona ??- spytał Louis stają za mną, jednocześnie oplatając mnie swoimi silnymi ramionami.  
- Wspaniały widok... - zaśmiałam się, a chłopak  zaczął szeptać do mojego ucha...
- Myślałem, że powiesz, że przeniesiemy się teraz na łóżko i skonsumujemy nasze małżeństwo. 
- "Skonsumujemy". Jakie słownictwo Panie Tomlinson.
- Specjalnie wyuczone dla pani, Pani Tomlinson - zaczęliśmy się całować i pewnie każdy wie jak to się skończyło....

*---------*
- Wszystko zabrałeś??- zapytałam po raz piętnasty
- Tak kochanie. 
- Trzymaj się słońce. I pamiętaj, że ja tu czekam na Ciebie...
- Pamiętam. Będę tutaj już za 35 dni. Szybko to minie. I wtedy mam nadzieję, że mnie ładnie powitasz.
- Oczywiście! - zaśmiałam się. - Powitam cię tak, jak cię pożegnałam.
- Podoba mi się. - pocałowaliśmy się i poszedł busa. 

 W tym momencie widziałam go po raz ostatni. Uśmiechniętego, pewnego siebie, kochającego to co robi.
Gdybym tylko wiedziała, że nigdy więcej nie skosztuję tych jego słodkich ust, że nie zobaczę tych iskierek w jego oczach, że nigdy więcej nie będę mogła się do niego przytulić... nie puściłabym go. 
Pewnie nie wiecie o co chodzi. Otóż 2 godziny po ich wyjeździe dostałam telefon z informacją o wypadku ich busa. 
Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy i pojechałam do szpitala. Była już tam policja. Wszystko mi powiedzieli.
Okazało się, że jacyś debile się ścigali i Mark - ich kierowca - chciał zjechać trochę w bok, ale nim rzuciło, wpadł w rów, dachował i padli lewą stroną na drzewo. A najgorsze, że właśnie siedział tam Louis i opowiadał Paulowi o tym jak się cieszył, że ma taką wspaniałą żonę.
Jedyną dobrą wiadomością było to, że pozostałym chłopcom nic poważnego nie jest.
W tej chwili trwała właśnie operacja... Usiadłam na krześle i zaczęłam płakać. Z bezsilności, z bólu, ze strachu. 
Nie wiem ile tak siedziałam, ale na pewno długo. 
- Pani Tomlinson. - odezwał się lekarz
- Co z nim? - wychlipałam
- Operacja poszła dobrze. Ale przyszłe dni będą decydujące. Proszę iść do domu. 
- A mogę wejść na chwilę do chłopaków i oczywiście do niego?
- Nie powinienem, ale... dobrze. - Najpierw poszłam do mojego ukochanego. Leżał tam słaby, podłączony do tysiąca aparatur. Nawet sam nie oddychał. 
- Louis... proszę cię. Nie zostawiaj mnie samej. Przecież wiesz, że sama sobie nie dam rady. Jesteśmy ledwo miesiąc po ślubie. A tylko 9 miesięcy minęło odkąd cię odzyskałam. Nie chcę cię stracić.  Idę do chłopców. A ty odpoczywaj... - Pocałowałam go w czoło i wyszłam. Pewnie wyglądałam jak potwór. Nie zdziwiłabym się.  Przez ostatnie 5 godzin płakałam.
- Cześć chłopcy. - przywitałam się z przytomną czwórką. 
- Co z nim?! Nic nie chcą nam powiedzieć! Powiedz coś! - krzyczeli jeden przez drugiego.
- Spokojnie. - uśmiechnęłam się smutno - Louis jest po operacji. Najbliższe dni będą decydujące. - czułam, że znowu się rozklejam. 
- Kicia jedź do domu. Nic tu nie pomożesz. - powiedział Zayn
- Ale...
- Nie ma żadnego "Ale". Jedziesz do domu Klaudia - wszyscy poparli Zayn'a. Pożegnałam się z nimi i wróciłam do pustego domu. Które jeszcze kilkanaście minut temu tętniło życiem.
Postanowiłam posprzątać chociaż trochę w naszej sypialni. Na samym początku leżała koszulka Lou. Zabrałam ją do łazienki. Umyłam się szybko i założyłam tą koszulkę. 
Oczywiście położyłam się na poduszce mojego ukochanego. Wtuliłam się w jasiek i zasnęłam mącząc go łzami. 

*Kilka dni później*
- Obudził się na kilkanaście minut w nocy. - oznajmił doktor-  Kazał pielęgniarce napisać krótki list. Dyktował jej wszystko, był ożywiony. Gdy go podpisał. Zasnął. - I już nigdy się nie obudzi - dopowiedziałam za lekarza w myślach. 
Właśnie stoję z Jay, dziewczynkami i chłopakami przed salą gdzie leży martwy Louis. - Kazał to pani przekazać. - podał mi owy kawałek papieru- Moje kondolencje. - Odebrałam to"coś" i jeszcze bardziej wtuliłam się w Zayn'a. Nikt nie miał suchych oczu. Wszyscy ponieśli wielką stratę. Nie wiem kto największą. Oderwałam się od mulata i weszłam do sali.
- Ty debilu! Jak mogłeś Nas zostawić?! Jak mogłeś zostawić mnie i nasze dziecko?!- No tak. Przez tamte dni źle sie czułam. Poszłam na badania i okazało się, że jestem w ciąży. - No jak?! Mówiłam ci, że sobie nie dam rady! Mówiłam! Ale ty nic z tym nie zrobiłeś! - Uklęknęłam przed jego łóżkiem, złapałam go za rękę i przyłożyłam do policzka. - Kocham cię ty mój niereformowalny idioto. - Pocałowałam go ostatni raz w usta i wyszłam.
Następne dni pamiętam jak za mgłą. Wiem jedynie, że codziennie do pogrzebu pod naszym domem paliły się znicze. 
Mój mąż zostanie pochowany w Doncaster. Koło mojej babci. Jak będę odwiedzała jednego to przy okazji i drugiego.
Na mszy świętej było dużo osób. Między innymi ON. Stał nad swoją trumną. Patrzył się na wszystkich. Kiedy zatrzymał swój wzrok na mnie powiedział "Kocham cię", a później "Przeczytaj List" i zniknął.
Jeszcze bardziej się rozpłakałam. Zayn - gdyby nie on to bym leżała koło Lou - od razu jeszcze bardziej mnie do Siebie przytulił. Nic juz dalej nie wiem...

*siedem i pół miesięcy później*
Zdobyłam się na odwagę - sama poszłam na cmentarz. Kupiłam przed bramą wkłady do zniczy i weszłam. 
Szłam leśną dróżką w stronę grobów dwóch najważniejszych osób w moim życiu. Zapaliłam znicz u babci i u mojej miłości. Usiadłam na ławce i wreszcie zaczęłam czytać list.

Kochana Klaudio!
Dobrze słyszałem co do mnie mówiłaś.  Strasznie się cieszę, że będziesz matką.
Chciałbym być teraz z Tobą. Nawet nie wiesz jak bardzo. 
Wiem, że dasz sobie radę. Nigdy nie zapomnę Twoich brązowych oczu, wpatrzonych we mnie jak w obrazek. Nigdy!! Mam nadzieję, że znajdziesz sobie mężczyznę, który ci pomoże. 
I tak. Wiem, że najprawdopodobniej kto to będzie. Wiem wszystko. Wiem, że ci ON pomagał, wiem wszystko.
Pamiętaj słońce tylko o jednym KOCHAM CIĘ! ! <3 I zawszę będę przy Tobie.

Na zawsze Twój <3 <3 <3
Louis "Loui, Tommo, Boo-Bear, Lou, Debil, Idiota"  William Tomlinson

 - Ja ciebie też słońce - Jak zwykle rozkleiłam się. 
Pozbierałam śmieci z obydwu grobów, włączyłam muzykę w telefonie i poszłam do kosza. Akurat zerwał się wiatr. Poczułam jego zapach perfum. Poczułam jego dotyk na policzku. Zdjęłam słuchawki z uszu i wsłuchałam się w szum drzew, które niosły słowa Kocham cię... 
Uśmiech wkradł mi się na twarz. Wiedziałam, że zawsze na niego będę mogła liczyć. 
Wróciłam do domu.  Byłam bardzo zmęczona. Usnęłam....

Obudził mnie czyjś pocałunek.  To był Lou.
- LOUIS?! - wykrzyczałam
- No ja. - zaśmiał się - A kogo się tu spodziewałaś?? Przecież wczoraj zrobiłaś mi pożegnanie. 
- Wiem, wiem... ale miałam sen... w którym umarłeś...
- Co?
- Nic. Tylko dziś was nie puszczę. Jak tam pojedziecie to zginiesz!! NIe możesz...
- Dobrze, ej... spokojnie. Nie pojedziemy. Powiem, że źle się czuję. I będzie dobrze. Zobaczysz... - wtuliłam się w niego z całej siły i dziękowałam Bogu, że to był tylko zły sen i nic się z niego nie spełniło... no oprócz ciąży. 
Urodziłam Lou dwie piękne dziewczynki, a teraz idę mu powiedzieć o kolejnej ciąży... tym razem... dwóch chłopców....
Trzymajcie kciuki!!
Klaudia <333  

------------------------------------------------------------------------------------------------------
Proszę bardzo!! Klaudia to dla Ciebie słoneczko!!!

Ktoś chce jakiegoś imagina takiego jak ten (oczywiście inna tematyka, osoba itd.)???? Pisać!!

Pozdrawiam Marzena :**

PS. One nie będą tak długie jak ten.

środa, 26 czerwca 2013

NIE DODAM NIC PRZEZ NAJBLIŻSZE KILKANAŚCIE DNI!!

MÓJ DZIADEK JEST W SZPITALU - RAK
I ZA NIEDŁUGO WRACA!
MUSZĘ SIĘ NIM ZAJĄĆ.
PRZEPRASZAM :*

MARZENA

poniedziałek, 24 czerwca 2013

*Rozdział 11*

Rozdział dla Gabi :**
 KOMENTUJCIE TU i pod rozdziałem.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Rano obudziłam się na podłodze pod Karolinką. Coś mnie plecuszki bolały, ale to nie dziwota. Podłoga twarda jak podłoga. Mojej kuzynce coś się śniło i sturlała się ze mnie. Wstałam z dywanu i poszłam do kuchni. Na lodówce była kartka od cioci, że wzięła małą i poleciały do dziadków. 
No trochę było mi to nie w smak, że nic nie powiedziała, ale z drugiej strony mogłyśmy spokojnie porozmawiać.
  Ubrałam się w czarny, rozciągnięty sweter z długimi rękawami, ciemnoniebieskie jeansy i bootki z ćwiekami.  Nie wiedziałam co zrobić ze sobą. Wzięłam pieniądze i poszłam do sklepu. Po drodze zaszłam jeszcze na komisariat do mojego kochanego kuzynka. 
- JESTEM! WRÓCIŁAM! CIESZYCIE SIĘ?! - Krzyczałam od wejścia.  Każdy kto mnie zobaczył automatycznie się chował. Nie dziwota... - Karooolku gdzie jest Paweeełeeek??- zapytałam z oczkami kota ze shreka.
- Ta-ta-ta-tam!! - wskazał na drzwi z napisem "KOMENDANT" 
- Paaaaweełkuuu!!! -  weszłam do jego gabinetu i pokazałam na siebie. Przeskoczył biurko i wczepił swoją zgrabną postać we mnie. 
- Tęskniłam Asiula.
- A od kiedy ty jesteś rodzaj żeński?? - zaśmiałam się w cały głos
- Oj cicho kochana. Co tu porabiasz??
- Przyleciałam do Karo... I chciałam się z Tobą zobaczyć, a i dlaczego jak mnie zobaczyli to uciekli?? 
- No bo wiesz... - zaczął drapać się nerwowo po głowie, a ja zaczęłam tupać nóżką. - Pokazywałem nowym rekrutom Twoje zdjęcie jak tester, który miał na celu ich nauczyć się chowania w każdych warunkach... Nie bij!!! - krzyknął i schował się za sofę.
- Ok. Ja lecę daalej... no nic... żegnam... - skakałam z nóżki na nóżkę, a oni znowu się schowali. Piękne...
Tak jak na początku pomyślałam, poszłam do sklepu. Kupiłam wszystko co potrzeba. Kiedy wychodziłam, zderzyłam się z kimś, kogo bym  się tu ie spodziewała...
-----------------------------------------------------------------------------
KOMENTUJCIE!!

Marzena

Sprawa...

Nie wiem ile osób CZYTA tego bloga, więc jakbyście mogli skomentować ten post i mi pokazać, co?

Wtedy wiedziałabym co zrobić z pewną sprawą :**


Pozdrawiam :))

Marzena

sobota, 15 czerwca 2013

*Rozdział 10*

Dla moich kochanych wariatek :* Gabi, Natki, Jewelki, Misi i Kici :*

Spakowałam Siebie i Sophie. Powiedziałam w domu, że to sprawy "firmowe", które Paul kazał mi załatwić. Uzgodniłam z nim wszystko i pojechałam do Edinburg'a do mojej kuzynki od strony babci, Karoliny. Karo z przyjemnością nas przyjęła do siebie na kilka dni. Ona wie o mnie wszystko, więc powiedziałam jej to co się stało ostatnio. Poryczałyśmy się we dwie, bo ona poroniła kilka tygodni temu. Postanowiłyśmy, że nie będziemy piły. To źle na nas działa. 
Ania, Wika, Karolina i Ja.
Na serio, ostatnio, a przynajmniej jakoś tak przed moją ciążą nachlałyśmy się w cztery dupy i mili panowie policjanci mieli darmowe porno dance w wykonaniu moim, mojej kuzynki, Ani i jeszcze jednej naszej przyjaciółki - Wiktorii. No i panowie zawieźli nas do sądu, że zakłócamy ciszę nocną. Zdjęcia z rozprawy trafiły na pierwsze strony gazet :). 
Wracając...  Po dłuższej rozmowie postanowiłyśmy napisać piosenkę. Kiedy byłyśmy w Polsce dużo ich napisałyśmy, a niektóre zostały wydane. No, ale nic... Po godzinie wyszedł nam nawet fajny tekst. Mi sie bardzo podoba

Mów do mnie tak,
bo lubię słów Twoich smak... Mów tak...
I chociaż czas,
pewnie odmieni kiedyś nas... Mów tak...
Mów do mnie tak,
bo lubię słów Twoich smak... Mów taaak...

Zakrywam twarz, lecz to nie płacz,
przez jedno słowo zawstydzona, tak jak owoc rumienię się.
Przez jedno słowo zawstydzona, tak jak owoc rumienię się.

Mów do mnie tak,
bo lubię słów Twoich smak... Mów tak...
I chociaż czas,
pewnie odmieni kiedyś nas... Mów tak...
Mów do mnie tak,
bo lubię słów Twoich smak... Mów taaak...

Nie sądzę by, było mi dosyć ich,
bo w takiej chwili Twoje słowo tak, jak owoc smakuje mi.
Bo w takiej chwili Twoje słowo tak, jak owoc smakuje mi.

Mów do mnie tak,
bo lubię słów Twoich smak... Mów tak...
I chociaż czas,
pewnie odmieni kiedyś nas... Mów tak...
Mów do mnie tak,
bo lubię słów Twoich smak... Mów taaak...



- Piękne... - zachwyciła się właśnie przybyła mama Karoli z Sophie.
-Dziękujemy. - zaśmiałyśmy sie i ukłoniłyśmy. 
- Chodź tu moja mała księżniczko - kuzynka wzięła ją na ręce i zaczęły tańczyć ale... to bardziej były wygłupy. Cieszyłam się, że mam taką rodzinę, która zawsze mi pomoże. 
 Chociaż czasami chcę cofnąć czas, chcę żeby było po staremu. Żeby tata żył, żeby wiedział jak bardzo go kocham. Nigdy go nie zapomnę. Tego jestem tak pewna, jak tego, że moje życie to ciągły rollercoaster.


poniedziałek, 10 czerwca 2013

*Rozdział 9*

*3 miesiące później*
Układa się nie najlepiej. Caroline się wyprowadziła, Sue i Harry nie są razem. O coś się tam pokłócili i się rozstali. W tej chwili to nawzajem uprzykrzają sobie życie. Li jest z Danielle, Lou z Eleanor, a Niall z Anią. No też sie zdziwiłam. Ale pasują do siebie. A co ze mną i Zayn'em?? Ciągle gdzieś wychodzi, a jak wraca to strasznie późno. Kłócimy, oddalamy się od Siebie. A jak już jest w domu to rzadko i zazwyczaj ciągnie mnie do łóżka... Że ja jakoś nie zareagowałam w odpowiednim momencie?
Właśnie siedziałam w kuchni rozmawiając z Louis'em

- Kiedy mu powiesz? - zapytał po raz setny
- Nie wiem. Mówiłam ci. To nie jest takie proste jak się zdaje.
- Ale powinien wiedzieć.
- Ty wiesz i nadal uważam, że to wielkie naruszenie prawa. MOJEGO prawa.
- Oj nie dramatyzuj.
- O co chodzi? - zapytał właśnie wchodzący Zayn
- No to ja was zostawię. Porozmawiacie sobie. Szczerze - podkreślił ostatnie słowo i wyszedł.
- Coś się stało/?
- Bo widzisz Zayn... nie wiem jak ci u powiedzieć... - zaczęłam mu wszystko opowiadać jak na spowiedzi. Opisałam mu wszystko. Od dnia w klinice, do dnia dzisiejszego. Co czułam kiedy go zobaczyłam po przerwie, co czułam w ciąży, co teraz czuję. Wiedziałam, że on może tego nie pojąć.  
- Nie prawda. Powiedz, że to nie prawda. 
- Niestety, nie mogę.
- I gdyby nie to, ze stałem tu przy waszej rozmowie, bym się o tym nie dowiedział?
- Kiedyś na pewno byś się dowiedział, ale ja się bałam. 
- Kurwa czego?! - wykrzyczał
- Że wyjdziesz! Odwrócisz się ode mnie! Wszystkiego! Ciągle cie nie ma! To kiedy miałam ci powiedzieć? A po za tym... to była druga ciąża z Tobą... Bałam się że jej nie dotrzymam!! - No i w świetle krzyków powiedziałam mój najmroczniejszy sekret.
- CO?!
- Gówno! Byłam już z Tobą w ciąży. Zaraz jak staliśmy się parą. Ty musiałeś na chwilę wyjechać, a ja wtedy poroniłam. Nic ci nie mówiłam, bo nie było o czym. Wie o tym tylko Paul i wiedział mój tata!
- Jak zwykle dowiaduję się ostatni!
- Jaki do cholery ostatni?! Weź się zastanów! Co TY byś zrobił na moim miejscu? co? Zabił się? Zachlał na śmierć?! Dużo jest wyjść, ale ja nie skorzystałam z ani jednej! Byłam silna. Byłam przy Tobie jak zmarła ci Babcia, a potem dziadek. I nic, nic nie podejrzewałeś! No bo przecież, po co się przejmować tym, że zrobiłam się bardziej wybuchowa albo pyskata? 
- Wiesz co? Mam dość. Wychodzę! - powiedział już spokojnie
- To idź. - też powiedziałam opanowując swój gniew. On polazł, a mnie nogi powiodły do salonu. Do mojej córeczki, która przełączała właśnie kanały w telewizorze. No ja myślę, że Sopie to będzie jakimś wielkim informatykiem. 
Na serio. Komputer mi sie zawiesił, ta powaliła w klawiaturę i BAM!! odwiesił się. 
Albo będzie pracowała w Modelingu. Strasznie lubi się przebierać w moje ciuchy, a zwłaszcza wywalać je na ziemię.
- Mama - powiedziała słodko. Przytuliłam ją do siebie i dałam upust łzą. Nie wiedziałam co sie dzieje. Bałam się. Nie chciałam go znów go stracić, ale coraz bardziej tak było - traciłam go...


--------------------------------------------
Według mnie jest Głupi, ale Jewel moja kochana uważa inaczej i dla niej go dodaję :*

Proszę Bardzo :*

sobota, 1 czerwca 2013

*Rozdział 8*

Malik'a już nie było w pokoju, ale słysząc śmiechy, mogłam wywnioskować że wszyscy siedzą w kuchni lub salonie. Zeszłam do nich, a obrazek był niecodzienny. Chłopcy robili piramidę jak czirliderki, a dodatkowo Agnes siedziała na samej górze, na biednym Horanku. 
- Siostra, nie za wygodnie ci?- spytałam
- Nieee... strasznie kościsty jest. - zaczęła się wiercić, a po minach "piramidki" można było wywnioskować, że jeszcze chwila i się zawalą.
- Lepiej zejdź, mówię ci. 
- Jo, luzik i tak będę na górze. - pokiwałam głową z uznaniem dla jej mózgu. Chciałam zobaczyć jak długo wytrzymają, ale Caroline zaciągnęła mnie do kuchni.
- Ciocia co się stało??
- Ty... z nim... i... - wzdrygnęła się, na co ja zrobiłam wielkie oczy i się zaśmiałam
- Caro... spokojnie, przecież aż taka głupia nie jestem, żeby od razu w ciąże zajść. Jedno z nim dziecko mi wystarczy.
- Jak to?!- Nie zauważyłam, że w pomieszczeniu zmaterializował się Louis
- Lou. Proszę nie mów...- popatrzyłam na niego błagalnie.
- Ale... jak?
- To ja już pójdę, a wy wyjaśnijcie sobie co trzeba. - Moja cioteczka poszła, a na mnie był utkwiony wzrok Tomlinsona
- Czekam...
- No więc. Było to jakieś 2-3 lata temu. Musiałam zrobić cytologię, a że NFZ tego nie refundował, poszłam do prywatnej kliniki. W ty samym czasie Zayn i Perrie starali się o dziecko. Dodatkowo w tej samej klinice. 
Doktor Sobieski miał tego dnia tylko mnie i Clarie.  No i nagle jedna z kobiet na porodówce zaczęła rodzić. On poszedł a zastąpiła go pani Elżbieta. Nie zapytała się mnie czy to cytologia, czy sztuczne zapłodnienie. I nas zamieniła. Po trzech tygodniach przyznali się do błędu, a miesiąc przed porodem dowiedziałam się, że Zayn jest Ojcem dziecka. 
- Woow... tylko dlaczego, mu nic nie powiedziałaś? Dlaczego nie powiedziałaś mu, że ma dziecko?
- A po co? Tyle czasu je sama wychowywałam. Kiedyś może się dowie, ale na pewno nie teraz. 
- Dlaczego?
-  Po prostu... nie chcę, boję się, on nie jest przygotowany na bycie ojcem.
- Rozumiem. Tylko pamiętaj, że jak coś to ci pomogę.
- Dzięki LouLou 
- Wiesz, że nikt tak do mnie nie mówił od dawna?
- Bo ja jestem wyjątkowa. - zaśmiałam się - Ostrzegam cię lojalnie, że niechcący mogę się wygadać o Twojej terapii. 
- NIE. WAŻ. SIĘ- wysyczał - A ty nie miałaś, przypadkiem zrobić dla Nas ciuchów na jutrzejszy występ? - uśmiechnął się chytrze. Wyciągnęłam telefon opisałam jak każdy ma wyglądać co do centymetra i wysłałam do Mojej krawcowej.
- Już kochany. Za 3 godziny będzie wszystko w domu. 
- Ale jak...?
- Czary-mary fiku-miku i już nie ma nic w piórniku - powtórzyłam słowa mojego taty. Zawsze tak do mnie mówił gdy się złościłam. - Powiedz reszcie, że za niedługo wrócę. - Wybiegłam z domu i podążyłam do parku. O tej porze roku było tu bardzo ładnie. Drzewa miały czerwono-złotą koronę ułożoną w  śmieszne kształty, pod nogami ścielił się piękny pomarańczowy dywan, a gdzieniegdzie spadały kasztany z drzew.  Można było również zobaczyć różne zwierzęta. W tedy mijałam zające, wiewiórki, kruki, wrony, a nawet i ropuchy. Gdy poczułam otarcie o nogę spojrzałam w dół. Był to mały słodki piesek. Od razu wzięłam go na ręce. Nie miał żadnej obroży, szelek czy czegokolwiek.  - Co maluszku? Zgubiłeś się? Pójdziemy do mnie. Umyjemy cię, nakarmimy i poznasz pięciu nienormalnych wujków i kilka ciotek.  - Wracając do domu cały, czas do niego mówiłam, a jemu cały czas chodził ogonek. Śmieszny widok.
-  Jestem! - krzyknęłam, a Śmieszek - tak go nazwałam - zeskoczył z moich rąk i pobiegł do salonu. Usłyszałam krzyk Harrego, śmiech reszty - Śmieszek. Do nogi. - oczywiście przybiegł, a jak chciał się zatrzymać przy moich nogach to tak jakby się poślizgnął i wleciał do kuchni. - Oj słonko. Idziemy się myć. - Zaraz zmaterializowały się moje siostry<+Lou i Harry> i go przejęły, a ja mogłam iść do mojego ukochanego i naszej mojej córki. - Gdzie Sophie?
- Poszła z Caroline, Dianą i Paul'em na spacer - powiedział Malik 
- Mhm... w takim razie... Hej słoneczko - pocałowałam go w usta.
- Mrrr.... tego mi brakowało, przez cały dzień - uśmiechnął się słodko. Po jakiś 30 minutach przyszła Soph z rodzinką i nasz nowy pupilek. Każdy chciał sie z nim bawić, a on był w siódmym niebie. 
Wieczorem zjedliśmy kolację <robioną przez Hazzę>, umyłam Zosię, uspałam, sama się umyłam i nie wiem  kiedy usnęłam wtulona w Zayn'a.

-------------------------------------------
Wiem, wiem piszę roztrzepanie, ale już taki mój styl :D

WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO Z OKAZJI DNIA DZIECKA :*

Pozdrawiam
Marzena :*